środa, 30 września 2009

Cukiniowe kotlety ;p





Męża nie ma, więc lodówka świeci pustkami. W niedzielę miałam zamiar jechać rowerem do budy wietnamskiej, gdzie jest pyszna rybka w pięciu smakach. 20 km byłoby fajną niedzielną przejażdżką i jednocześnie obiad - więc plan był niezły. Oczywiście nie wypalił, bo ja nieprzytomna zapomniałam o maratonie.

Po powrocie z maratonu, głodna jak wilk, w lodówce zastałam 3 różne pół-zaczęte dżemy, koreczki śledziowe, harissę, pastę wasabi, 2 jajka, stare mleko i 2 ledwo już żywe cukinie, ale nadające się jeszcze do jedzenia ;p

Padło na to ostatnie, bo to jedyna rzecz, z której można było cokolwiek wymyśleć ciepłego i zjadliwego. Zatem cukinię pokroiłam w plasterki, obtoczyłam w jajku, do którego dodałam sól i przyprawę do kuchni włoskiej i później obtoczyłam w bułce - jak cukiniowe schaboszczaki... prawie. Wyszło pyszne, nie tylko dlatego, że byłam głodna. Po prostu kotleciki cukiniowe, czy jak tam zwał wyszły po prostu smaczne.

Jeszcze w poniedziałek rano jadłam panierowaną cukinię na zimno jak wybiegałam do pracy.... tez dobre!

Dziś wraca mąż (nareszcie!!!jupi! jupi! jupi!), więc uzupełnię trochę lodówkę... no i będę miała dla kogo cokolwiek zrobić :) Zatem do następnego "smacznego!".

poniedziałek, 28 września 2009

Wybuchowa truskawka!









Do najbliższego losowania dręczy mnie pytanie czy w mojej torebce z 16 złotych będzie 40 milionów (?) zapewne nie, ale nie mogłam odeprzeć pokusy puszczenia lotka.
To tak a'propos dnia dzisiejszego, który minął mi szybko jak błyskawica. Jeszcze dużo pracy przede mną, ale mam coś dobrego w zanadrzu. W weekend miałam trochę czasu, żeby zrobić parę smakołyków i fotek. Przedstawiam Wam "Wybuchową truskawkę". Nic strasznego, nie jest wcale nerwowa, czy jakaś wybuchowa, tylko w towarzystwie owoców granatu.

Przepis prosty, to widać na zdjęciu zanim została truskawa i towarzyszące jej owoce zmiksowana - banan, pomarańcza, kilka truskawek, które się uchowały w zamrażarce, pół granatu - oczywiście same owocki-kuleczki, drugą połówkę zostawiamy do dekoracji i nawrzucania do gotowego miksu w ramach przeszkadzaczy - inaczej smak granatu zginie nam wśród innych smaków. Całość polecam osłodzić gęstym sokiem malinowym.


Zrobiłam też kilka zdjęć owocom granatu na mojej paterce - lepiejce. Zrobiłam ją z ciemnej gliny bez szamotu z wałeczków skręconych w ślimaczki. Pierwszy wypał w ok. 800 stopniach, drugi ok. 1080. Najpierw położyłam szkliwo "marsowa czerwień", która bardzo płynie, ale o to mi chodziło, bo na wierzch położyłam 'żółty efekt', który mieszając się ze spodnią warstwą dał ciekawy efekt.

niedziela, 27 września 2009

31 maraton warszawski










Dzisiaj odbył się w Warszawie 31 maraton. Bieg wyjątkowy, bo uczestniczyła w nim i dzielnie go przebiegła moja przyjaciółka Ania. Brawo! 42 kilometry, czas 4 h 12 minut. To pierwszy maraton Ani, ale raczej nie ostatni...

Pogoda dopisała. Ja starałam się wspierać Anię na Różowej Strzale. Trochę nawaliłam, bo za późno wstałam... ;p ale na półmaraton przynajmniej się załapałam :)

Nie było sensu wpychać się na ulicę, bo dziś była ona zarezerwowana dla biegaczy, wiec starałam się gdzieś jeździć opłotkami. Było ciężko, bo jednak chodniki w mieście i krawężniki nawet przy pasach nie są zrobione z myślą o kimkolwiek na kółkach.

(Swoją drogą niektórzy rowerzyści trochę mnie wkurzali, bo przeszkadzali czasem biegaczom, nie zdając sobie sprawy z tego, że to nie dla nich zamknięto ulice dla samochodów).

Ciężko było wyłapać z tłumu koleżankę, ale jakoś się udało. Na szczęście zobaczyłyśmy się tak czy inaczej na mecie.

Kiedy jechałam rowerem fajnie było mijać bębniarzy grających dla maratończyków, wodopoje, powerpoje i bananodajdy. Pierwszy raz, i chyba taka okazja zdarza się właśnie tylko tego dnia, czyli raz na rok, jechałam sobie rowerem po lewej stronie (pod prąd), środkiem środkowego pasa Wisłostrady. Pierwszy raz jechałam też tunelem rowerem - tam raczej jest ruch tylko dla samochodów. Tak w ogóle to wyjątkowy tunel w Warszawie i chyba na całym świecie, bo równoległy do rzeki, a nie np. pod nią, czyli prostopadły... nie pytam ile na to kasy poszło...

Sympatycznych sytuacji było wiele. Np. w tunelu, gdzie było piękne echo dla maratończyków grała skrzypaczka. Widziałam jak jednen z nich wziął na chwilkę skrzypce i sam coś tam zagrał i pobiegł dalej :) Widziałam panią maratonkę Króliczka - miała czarną koszulkę i spodenki, uszka (takie pluszowe na opasce), muszkę pod szyją, pluszowy ogonek i na plecach karteczkę "dogoń króliczka"... CUTE :)

Fajnie. Cieszę się, że mogłam chociaż trochę powspierać maratończyków... Gratulacje dla wszystkich, szacun! Wiedzcie, że ci co stali przy trasie, wspierali was, czy czytali o was, byli za ciency żeby pobiec. ja też. dlatego brawo!
Szacun dla Króliczka, dla pana z wózkiem, dla Tomasza Lisa, Piotra Pacewicza, dla pana Dreda, dla par, które tak uroczo się wspierały, dla kobiet...dla wszystkich, którzy brali udział. nwet tych, którzy biegu nie ukończyli.

W szczególności szacun dla mojej Ani, która do mety dobiegła owszem zmęczona, ale miałam wrażenie, że jeszcze mogła by biec i biec... Szacun za to, że dopięła swego.

sobota, 26 września 2009

paint or die!


Dziś kontynuując wątek mostów - graf z Mostu Gdańskiego. PAINT OR DIE :] zgadzam się chociaż mogłabym raczej użyć CREATE OR DIE, tudzież dzisiaj w przerwie sobotnich porządków: CLEAN UP/CARRY OFF/TIDE UP ... or DIE... :p

piątek, 25 września 2009

Most Gdański...




Kontynuując wątek mostów oto i Most Gdański w Warszawie. Drugi w odległości ode mnie (najbliżej mam W-Z, a do pracy najczęściej przejeżdżam Świętokrzyskim). Tym czasem śpieszę do metra lub na większe zakupy, tudzież do pracy... ;p Ponoć najbardziej fotogeniczny most... Zielony.

czwartek, 24 września 2009

Na prawo most, na lewo most...






to chyba jedno z najsympatyczniejszych zdarzeń jakie miały miejsce w czasie nocnych powrotów przez niedoświetlone miejsca - przechodząc pod Trasą Łazienkowską kolejno zapalały się światła pod ciemnym przejściem pod mostem. a światła nie byle jakie, tylko full kolor :) aż musiałam to obfocić :]




tak, tak, a środkiem Wisła płynie...

Tak przejrzałam zdjęcia z rożnych wypadów i nocnych powrotów i okazało się, że bywa się po lewej a śpi po prawej stronie - teraz się to powoli zmienia, bo i na Pradze się dzieje - tak czy inaczej trochę zdjęć ze spacerów itp. podobnych się uzbierało. Dziś most w roli głównej.

Mocy przybywaj! He-woman avocado!





Wracałam dzisiaj zmęczona z Królestwa Posępnego Czerepu jak nie wiem. Głodna, z bólem gardła i niewyspana od tygodnia. Kupiłam po drodze jakieś owoce i pomyślałam sobie, że jak tylko wejdę do domku, to zrobię sobie coś do jedzenia. Pierwsze co to prysznic i 15 minut zgon na kanapie. Później zabrałam się za awokado, które kupiłam - wrzuciłam do blendera 2 sztuki, obrane oczywiście, zalałam mlekiem, dodałam trochę soku z kaktusa, żeby nie wyszło mega mdłe, dodałam trochę płatków migdałowych i cukru, bo niestety awokado nie wyglądało na super dojrzałe. Zapuściłam maszynę i pomyślałam sobie jak wygłodniała Himenka - MOCY PRZYBYWAJ! Bobma kaloryczna toż to była konkretna. A jaka dobra!

Zatem przed dalszą pracą koktajl awokado jest doskonały. Moc przybyła, zatem teraz do dzieła i niebawem spać, bo jutro trzeba o 6 wstać do Królestwa Posępnego Czerepu :) pocieszający jest fakt, że jutro piątek... Ja - He-women'ka :)

Zatem:
Mocy przybywaj! He-women avocado! :]
2 szt awokado - obrać usunąć pestkę.

[Swoją drogą jak poznać jak kupujemy awokado czy są dojrzałe? Ja mam metodę na macacza - muszą być delikatnie miękkie, a podważana delikatnie zdrewniała końcówka - taki ogonek - powinien łatwo odchodzić od owocu.]

1 szklanka mleka
0,5 szklanki soku kaktusowego Tymbark
2 łyżeczki płatków migdałowych
2 łyżeczki cukru.
Mega Niemoc Himenki :)

wtorek, 22 września 2009

na grilla!

"Podwędzane" szaszłyki z kurczaka z warzywami.


warzywka
jeszcze surowe...
pieczenie...

i gotowe!

Nic prostszego do zrobienia, a jakie smaczne.
To wspomnienie grillowania jeszcze latem. Dopiero teraz odgrzebałam zdjęcia i znalazłam chwilkę żeby coś skrobnąć więcej.
A pociąg relacji Łódź->Warszawa prawie u celu.

Szaszłyki drobiowe w mojej wersji wyglądają następująco:
- składniki - pierś z kurczaka - filet
- warzywa: papryka, cukinia, pieczarki, bakłażan
- cienkie plasterki wędzonego boczku

Pierś z kurczaka kroimy w dużą kostkę, dodajemy oliwy z oliwek i przyprawy do kurczaka (gotowej lub robimy samemu: sól/sól czosnkowa, papryka, biały pieprz, curry)
Mieszamy i odstawiamy na pół dnia, aby mięso nabrało aromatu przypraw. Warzywa kroimy także w dużą kostkę (pieczarki), plasterki (cukinia, bakłażan) lub połówki/ćwiartki (pieczarki).
Warzywa także możemy delikatnie doprawić oliwą i przyprawami, ale nie za dużo, bo pieczarki puszczą wodę pod wpływem soli.
Boczek mamy gotowy - w plastrach.

Poszczególne składniki: kurczaka, warzywa i boczek nabijamy na patyczki do szaszłyków, tak, aby boczek oplatał kawałki kurczaka. Podczas wytapiania "przekaże" swój wędzony aromat kurczakowi i nie pozwoli mu wyschnąć na wiór podczas grillowania.
Na początku pieczenia szaszłyki można zawinąć w folię aluminiową i pod koniec pieczenia folię zdjąć, aby się zarumieniły, nie wylewając sosu, który się wytopił z oliwy z przyprawami i boczku. Można nim na koniec polać szaszłyki.

Szaszłyki moża również zrobić w piekarniku. Jako dodatek polecam sos czosnkowy.
Smacznego.

poniedziałek, 21 września 2009

My soul is singing!



I've been down
Cascading and blue w/out a sound
Now i've traded my
Black feathers for a crown
So feed me milk & honey
Lay me
Down
Lay me down
Look around
Show me holy places not yet
Found
Let's disappear and we'll hide underground
We'll get high and
We'll feel safe & sound
It comes
Around
Arayayayound

Chorus :
You got my soul singing my soul
Singing
You got my soul singing my soul singing
You got my soul
Singing my soul singing
You got my soul singing my soul
Singing

Home bound
Tired of tired of running town to
Town
Tired of my heart turned upside down
Now my life's a smile not
A frown
The sound
The sound


Cóż mogę rzec... Ostatnio bardzo podoba mi się ta piosenka, w szczególności w wersji "unpplugged", ale takowej nie mogłam znaleźć. Z resztą jakoś tak lubię koncertowe wersje - mają zupełnie inny klimat. Dziwne, ze taka pozytywna i niemalże w hippisowskim klimacie piosenka mi się spodobała, tym bardziej w obecnych stanach nastroju, kiedy to tęskni mi się jak nie wiem, w pracy jakiś dramat po całości, rok ogólnie jest "do bani" poza małymi wyjątkami, a tu nagle "soul singing" - kompletne starocie :] może właśnie tego potrzebowałam.

Póki co chętnie bym zrzuciła czarne pióra i wzięła się jakoś w garść, nie wiem coś zmieniła, coś zrobiła innego, a może sama nie wiem czego chcę... Wiem na pewno, że brakuje mi chyba czasu, odpoczynku i szansy na zrealizowanie siebie - nie mówię o niewiadomo jakich rzeczach, ale po prostu chciałabym się rozwijać, a nie mam za bardzo jak. utknęłam póki co... jakiś marazm. ale nie ma co się rozczulać. robota czeka :]

niedziela, 20 września 2009

na grzyby!


















Dziś hasałam po lesie niczym leśna nimfa ;p wstałam o jakiejś nieludzkiej porze, bo to niedziela - piąta rano, to kiepski pomysł w weekend, tym bardziej, że dnia poprzedniego kończyłam logo dla jednej z firm. Ale nie ważne - las był piękny - byłam w nim pierwszy raz. Było warto tak się zerwać i jechać jeszcze godzinę samochodem.

To nowe miejsce moich rodziców, do których wybrałam się na weekend. Wysypu nie ma, ale trochę udało mi się znaleźć. Okolica bardzo ładna! Rzeka Pilica, przez las prowadzą ścieżki rowerowe. Fajnie byłoby się tam wybrać na dwóch kółkach, ale trochę to daleko.

Piękny dywan mchu usiany kapeluszami muchomorów i innych, na szczęście jadalnych grzybów. Później (po grzybach) wstąpiliśmy na rybkę do hodowli pstrągów, sumów i innych skrzelowatych...

Jeszcze gdy była rosa zapuściłam się w jakis zagajnik. Tylko się uflagałam :p i nic nie znalazlam oprócz skrzących się we wschodzącym słońcu pajęczyn... chociaż było miło dla oka... gorzej dla moich stóp ;p

PS jedno zdjęcie ze szczególną dedykacją - dla mojego męża, który tymczasem jest za granicą... To te grzybki w parze - miały złączone korzonki i kapelusze :) słodziaki.

Zaraz się zbieram do wawy...