piątek, 1 marca 2013

Lanz

Jedni na nartach, a inni niedogrzani - ja z tych drugich, zatem ferie na Lanzarote. Udało się wyrwać od pracodawcy trochę wolnego. Zatem jak zwykle... można powiedzieć obijanie, ale nie do końca. Za bardzo wiało na rower, więc nie pojeździliśmy jak to mamy w zwyczaju, ale buty do biegania zabrane (jak pierwszoligowe lemingi), zatem codziennie robiliśmy przebieżki. Mnie osobiście wykańczały liczne pagórki, ale krajobrazy i pogoda jednak wynagrodziły wszystkie inne niedogodności terenu ;)
Po powrocie i wejściu z powrotem na bieżnię okazało się, że było warto biegać po tych pagórkach, bo od razu lepiej mi szło. Nie biegać na bieżni tylko między palmami to jednak różnica.
Zatem bieganie, Stratus* i plaża :) Żyć - nie umierać, a przynajmniej jeśli już to tam (spędzając tam emeryturę).

* jedyne chyba wino, które jestem w stanie pić. uwielbiam je... tak jak nie przepadam za winem.



 Ulubiona plaża w Caleta de Famara - Lanzarote.

No i Montanas del Fuego - Góry Ognia w Parku Narodowym Timanfaya - Lanzarote rzecz jasna.

1 komentarz: