poniedziałek, 30 września 2013

I po maratonie...

Było trochę obaw co to będzie, jak to będzie, a tu było minęło i kolejny pamiątkowy medal w domowej mini kolekcji jest. Pomimo konkurencji u zachodnich naszych sąsiadów (maraton w Berlinie) frekwencja była rekordowa. W niedzielę odbył się, ku uciesze kierowców, 35. Maraton Warszawski. Trochę chłodno, ale atmosfera gorąca. Jest co wspominać.
Duma żonę maratończyka rozpiera. Mój "maraton" w grudniu.


Ładnie zaprojektowane koszulki techniczne i medale. 
(Studio Rygalik) 

Dla niezorientowanych na czarnej koszulce widnieją białe cyfry, ósemki, niczym w nieustawionym na właściwą godzinę Kasiaku (kanciaste 8:88:88 zegarka elektronicznego). Po ukończeniu biegu i informacji o swoim oficjalnym czasie netto można przy użyciu czarnego markera zamalować słupki cyferek wpisując swój rezultat. Mężu powinien wpisać sobie 4:15:14.
Taka to pamiątka. Aż miło przywdziać. 

2 komentarze:

  1. Gratulacje dla męża i trzymam kciuki za to, żeby Twój maraton zamknął się w podobnym czasie. :o)

    OdpowiedzUsuń