Historia nie jest długa. Renifer nie przybył z Finlandii, ale "wyskoczył" z gorącego pieca. Ale od początku...
Najpierw trzeba z gliny rozwałkować cienki placek. Można odcisnąć jakiś motyw, tak jak zrobiłam to ja kupując w pasmanteri jakieś naprasowywanki.
Foremką do ciastek wyciąć kształt.
Renifer musi wyschnąć pod obciążeniem, aby się nie wypaczył - trwa to około tygodnia. Następnie można podszlifować papierem ściernym ostre brzegi, jeśli gdzieś zostały, i wkładamy do pieca.
Wypalamy na tzw. biskwit - pierwszy wypał, temp. około 800-900 stopni.
Tak mi się wydaje. Niestety nie mam fotki... Ale glina z szarej i kruchej robi się biało-kremowa i już nie tak krucha, choć uważać trzeba...
Później delikwenta, jak ostygnie, szkliwimy. Szkliwo wygląda jak rozrobiony z torebki budyń, czerwone czy żółte jest na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia - obydwa są prawie białe. Dopiero po wypale (ok. 1080 stopni) widzimy poprawne kolory. Renifer niedługo zawiśnie na choince lub w oknie.
Idą Święta....
Krok po kroku, krok po kroczku...
Najpiękniejsze w całym roczku...
Idą Święta....
PS jeszcze piękniejsze i w różniastych postaciach ozdoby ceramiczne u mojej koleżanki na: http://argillae.blogspot.com/2009/11/swiatecznie.html
piękna historia pięknego renifera, a kolejne już czekają. I mydelniczki (1 przecudnej urody) i 2 talerze ;o)
OdpowiedzUsuńtylko 1 przecudnaj urody????!!! jak znowu mi szkliwo nie wyszło to się pochlastam...
OdpowiedzUsuń1 urody przecudnej, ale reszta tez fajna ;)
OdpowiedzUsuń