poniedziałek, 8 lutego 2010

Islas Canarias: Lanzarote







Puściliśmy wodze fantazji i wybraliśmy się na Wyspy Kanaryjskie. Większość ludzi ode mnie z pracy, czy znajomych pojechała właśnie na narty, a my jeszcze z zziębniętymi nosami od mrozu w Polsce wylądowaliśmy na Lanzarote. Już z samolotu widziałam, że wyspa jest inna nie tylko pod względem kolorystycznym. Oprócz czerni powulkanicznego tufu i pyłu dominuje tu czerwień od żelaza wiadomego pochodzenia (także z głębi ziemi). Pierwsze co nas zaskoczyło to duchota. 23 stopnie owszem były - tak jak przepowiadano, ale powietrze lepkie jak smoła - nic tylko czekać na błyski i grzmoty. Pomyślałam sobie, że to lepsze niż śnieg, ale nie o tym marzyłam. W nocy oczywiście była burza – już myślałam, że na Lanzarote taka właśnie jest zima – deszczowa, ale ciepła, bo kiedyś ten deszcz musi padać… na szczęście się myliłam i następne 2 dni przyniosły pogodę z moich marzeń :]



Lanzarote w porównaniu z innymi wyspami archipelagu jest stosunkowo płaska. Najwyższe wzniesienia – wulkany mają po 500 – 600 m n.p.m., gdy nad Teneryfą wznosi się ponad 3-tysięczny gigant… To dlatego urywały się do mnie telefony czy nie toniemy, jak były deszcze nad Wyspami Kanaryjskimi, bo taka masa wody jak spłynie na Teneryfie z wulkanu… to tworzy z ulic rzeki. Na szczęście na Lanzarote powódź nas to ominęła, a na Teneryfie będziemy w przyszłym tygodniu.




Jeśli chodzi o deszcze, to nie są one tu powszechne nawet zimą. Raczej tu wieje i to jest największy problem tutejszych rolników. Aby móc wyhodować cokolwiek robią oni zagłębienia w ziemi i dodatkowo osłaniają powstałą niszę kamieniami. Najwięcej można takich spotkać w regionie La Geria, gdzie hoduje się winorośla. Ziemia jest żyzna, a czarne kamyczki pochodzenia wulkanicznego ponoć doskonale utrzymują wilgoć… tyle, że wieje. Właśnie zaskoczył mnie tu brak drzew – może z powodu tego wiatru. Czasami można spotkać jakieś powykrzywiane figowce, nie licząc oczywiście drzewek przyhotelowych i palm, które oczywiście są.

Wyspa nie jest taka turystyczna jakby się wydawało. Oczywiście są tłumy Niemców, Anglików i Norwegów, ale wszyscy się gniotą w 3 niewielkich i najważniejszych miejscowościach wypoczynkowych usytuowanych na wschodnim brzegu wyspy – tym od Afryki. My trafiliśmy na chyba najmniejszą miejscowość z tych trzech – Costa Tequise. Oczywiście fajnie by było może mieszkać w jakiś wioseczkach, tylko ciężko tam o nocleg i ciężko z komunikacją. Między „kurortami” autobusy kursują dość często w przeciwieństwie do reszty wyspy. Dlatego pozdrawiam serdecznie autora przewodnika, który napisał, że komunikacja jest bardzo dobra i częsta na całej wyspie. Gdyby nie wydrukowane rozkłady przez Internet byśmy szli kilkakrotnie „z buta” z niejednej odległej mieściny, która skusiła nas swoim urokiem. Jednym słowem ciężko tu się poruszać bez wynajętego samochodu lub wykupionej wycieczki fakultatywnej z biura.

Owszem my staramy się dawać radę, ale wiemy też, że wielu miejsc niestety nie zobaczymy, bo po prostu nie ma się jak tam dostać. Nie ma prywatnych busów itp., a na taksówki trochę szkoda. Planowane rowery jakoś rozeszły się „po kościach”. Alternatywą na miejsce, w które absolutnie nie ma jak się dostać, a poruszać się tam można tylko autokarem bez wysiadania i „podziwia się” okolicę z okien, okazał się być indywidualnie wynajęty przewodnik z busem – ale o tym później – jak będziemy się wybierać na wulkany w rejon Parku Narodowego Timanfaya.


Wyspy Kanaryjskie, a dokładnie Lanzarote przywitała nas, jakby nie była Wyspą Kanaryjską, bowiem nie szczekającymi psiakami, tylko kotami, a przecież od psów wyspy czerpią swoją nazwę. Lanzarote to wyspa warta odwiedzenia, ze względu na urokliwe miasteczka, tereny, które nie są „zasypane” turystami – to tutaj można się zaszyć na piaszczystej plaży, a w małej lokalnej restauracyjce zjeść świeżo złowione, grillowane ryby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz