
Ostatnio zrobiło się bardzo ceramicznie, mimo że było po drodze wiele smakołyków, które fajnie gdyby się pojawiły na moim blogu. Co prawda raczej na ostro, a nie na słodko - koktajlowo, ale przyczyna jest niestety przykra bowiem popsuł mi się mój blender. Kiedyś podam Wam mój przepis na "śledzie po wileńsku", bo ponoć były pyszne, ale to może poczekam do postu... a po naprawie blendera też obiecuję coś kawowego na zimowe senne dni.
Popsuty blender, zimno, krótkie dni...ale nie ma tego złego. Wiesław zabrał Irenę w jakąś podróż zostawiając zdawkową informację "wracamy w poniedziałek", a Stefania odsiaduje karę za nowojorskie eskapady.
Ja postanowiłam zrobić faworki, bo jak karnawał, to karnawał - pączki i chrust, to nie tylko symbole Tłustego Czwartku. Jak pomyślę, że już w czasach rzymskich, a później w Polsce zajadano się w tym czasie ciastem chlebowym nadziewanym słoniną, to cieszę się, że powstała u nas tradycja słodkich, ale też tłustych, jakby nie było, przysmaków.
Jak zauważyłam sekret w udanych faworkach to cieniutkie ciasto. Z mojego pudła z ceramicznymi narzędziami wygrzebałam wałek, który jak widać przydaje się u mnie nie tylko w kuchni. Chyba trochę pary mam w rękach i ciasto owszem wyszło cieniutkie, ale wałek ucierpiał :]

Jeśli chcecie zrobić faworki, oto i przepis sprawdzony przeze mnie:
1 szklanka mąki
3-4 żółtka
3 łyżki kwaśnej śmietany
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1-2 łyżki spirytusu
Z powyższych składników zagniatamy gładkie ciasto, gdy jest za mokre dodajemy mąki, gdy za suche trochę śmietany. Ciasto musi odchodzić od dłoni - nie może być mokre - zagniatając staramy się aby je dobrze wyrobić.
Dzielimy na 4 części i każdą cząstkę rozwałkowujemy na cieniutki placek. Im cieńszy, tym lepiej, ponieważ dzięki temu faworki będą kruche, a smażąc się będą tworzyły się bąbelki powietrza. U mnie grubość była niemal jak pergamin, tak, że było niemal lekko prześwitujące. Na spód pod ciasto nie dodawałam mąki ponieważ placek mi się przesuwał i ciężko się w ten sposób wałkuje, a gdy ciasto jest dobrze wyrobione nie ma z tym problemu.
Placek kroimy na paski o szerokości ok. 2-3 cm i długość ok. 10 cm, na środku każdego paska robimy nacięcie i przekładamy jeden z końców robiąc "kokardkę".
Smażymy na złoty kolor na rozgrzanym oleju.

(Oleju wlać na patelnię, tak, aby faworki mogły w nim pływać nie opierając się o dno). Usmażone faworki kładziemy na papierowe ręczniki (serwetki), aby odsączyć nadmiar tłuszczu.

Przekładamy do naczynia i posypujemy cukrem pudrem - to cała filozofia.

Smacznego!
PS z tej ilości mąki - wydawałoby się, że mało - wychodzi spora porcyjka... :]
PS skąd pomysł na taki dziwny tytuł "kuchiś majstra lepigliny..." wyjaśnię w Tłusty Czwartek, czyli 11 lutego 2010. Ale BDW do pozlepiane pasuje doskonale :]
A pozostaje mi tylko popatrzeć na te cuda, bo się panna N. nie podzieliła:))
OdpowiedzUsuńnabralam ochoty na faworki juz dawni ich nierobilam,przywiozlam specjalnie troche spirytusu z polski to tu czystego spirytu nie mozna kupic :)
OdpowiedzUsuńAnonimie (chyba wiem nawet kim jest anonimowy Anonim ;p) - Następnym razem przyniosę po prostu więcej, bo podzieliłam się i owszem, ale w dziale obok chyba bardzo smakowały :]
OdpowiedzUsuńAutorko bloga niedzielnego - ponoć można użyć octu, ale nie próbowałam - tak jak potrafię sobie wyobrazić parujący spiryt, tak ocet średnio... :p